wtorek, 18 października 2011

Yangshuo


Do Yangshouo dotarliśmy późnym popołudniem. Okazało się ono uroczym prowincjonalnym miasteczkiem, które jak się później okazało dostarczyło nam wielu niezapomnianych wrażeń. Podobnie jak Guilin zostało ono całkowicie podporządkowane turystom jednak w tym przypadku aż tak bardzo to nie raziło.
Hostel który zabookowaliśmy dzień wcześniej przerósł nasze najśmielsze oczekiwania. Stosunek jakości do ceny przebijał wszystkie lokum w jakich do tej pory przyszło mi spać. Jako, że następny dzień był pierwszym od dość długiego czasu w ciągu którego nie planowaliśmy dalszego przemieszczania się, pozwoliliśmy sobie na chwilę relaksu na niesamowitym tarasie widokowym na ostatnim piętrze naszego hostelu. Na obiad skosztowaliśmy specjalności regionu kaczki i ryby w piwnej zalewie. Rybę, zgodnie z chińskimi standardami wybraliśmy sobie sami, ze zbiornika wodnego znajdującego się przed restauracją… Z kolei kaczka smakowałyby by nam dużo bardziej gdyby nie fakt, że została on pokrojona na drobne kawałki razem z kośćmi.
Następnego dnia wybraliśmy się na wycieczkę po okolicy. Gdy tylko oddaliliśmy się od Yangshuo zobaczyliśmy typowe wiejskie krajobrazy południowych Chin. W pewnym momencie w rowerze Błażeja pękła dętka. Udało nam się go doprowadzilić do najbliższego domu mieszkalnego pełniącego jednocześnie funkcję sklepu. Po burzliwych negocjacjach udało się zbić cenę z 100 do 40 juanów. Po 10 minutach z najbliższej miejscowości przyjechał pan których w mig rower naprawił. Okazało się, że dętka była łatana już co najmniej z 20 razy.
Następnym punktem wycieczki miała być Skała Księżycowa. Gdy dojechaliśmy na miejsce zauważyliśmy tłum pędzących w naszym kierunku kobiet. Okazało się że każda z nich chciała nam sprzedać… Colę. Próbowały nas zmiękczyć ckliwymi historiami o swoim ciężkim życiu, ale my podziękowaliśmy i wsiedliśmy szybko na rowery. Jedna z nich nie dała za wygraną, dobiegła do ustawionego nieopodal roweru i zaczęła na gonić. To się nazywa walka o klienta. Jak się okazało Valeria która zdecydowała się wspiąć na Skałę Księżycowa kosztem Jaskini Błotnej opowiedziała nam później jeszcze lepszą historią. Otóż jedna z tych kobiet wdrapała się z nią na całkiem stromą skałę podążając krok w krok, aby sprzedać jedną Colę wartości 5 polskich złotych. Dodam, że zajęło im to wspólnie około godzinę.
Grota Błotna okazała się nietrafionym do końca wyborem, gdyż błoto było zimne, a ja lekko podziębiona. Na szczęście jedno gorące źródełko uratowało moje zdrowie, a my mamy przynajmniej świetne zdjęcia. Warto było też zobaczyć jak w jednej chwili nasza przewodniczka sięga po ukryty w skałach telefon i zamawia łódź powrotną. Nic tylko zrobić podobną jaskinie w Polsce, zainwestować w dobra reklamę, a później tylko naciągać turystów, istna żyła złota ;)
Bogatsi o te wszystkie doświadczenia wróciliśmy bardzo zmęczeni do hotelu. Znużeni chińskim jedzeniem tym razem postanowiliśmy wybrać się na spóźniony obiad do restauracji z "europejskim" menu. Stała się rzecz niesamowita. Po dwóch miesiącach jedzenia w znacznie gorszych warunkach po raz pierwszy zatruliśmy się i to w dodatku całkiem czystej i schludnej restauracji. Niestety w konsekwencji dwa następne dni zamiast na Tarasach Ryżowych spędziliśmy w łóżku…
Dziewczyny poczuły się lepiej następnego dnia i połowicznie udało im się zrealizować nasz pierwotny plan. Ja, jako ta najbardziej zdeterminowana byłam tego bardzo blisko. Obudziłam się rano, stwierdziłam, że czuje się lepiej, spakowałam się, pożegnałam z Błażejem i stawiłam na dole. Czegoś jednak zapomniałam i na całe szczęście, bo ledwo udało mi się wdrapać powrotem na czwarte piętro. Wycieczka z góry na dół hostelu zakończyła się zawrotami głowy i kolejną wizytą w łazience. W konsekwencji tego dnia udało się tylko przetransportować z Yangshuo do Guilin.
Cdn. :)































  



  











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz