poniedziałek, 25 lipca 2011

Plac Xinghai

Plac Xinghai zdecydowanie można uznać za najbardziej popularną turystyczną atrakcję Dalian. Jest to zarazem największy plac w całych Chinach i muszę przyznać, że te 45 000 metrów kwadratowych robi wrażenie. Dookoła placu znajdują się dziesiątki rzeźb, propagujących tak ostatnio modny w Chinach zdrowy i sportowy styl życia. Niestety, ze względu na tłumy chińskich turystów, planując wycieczkę w to miejsce trzeba się też liczyć z licznymi prośbami o zrobienie sobie wspólnego zdjęcia, a nawet o autografy. Jak widać każdy biały człowiek ma w Chinach status gwiazdy. Oczywiście bezkonkurencyjni są blondyni o niebieskich oczach.





























  

sobota, 23 lipca 2011

Parasolki, parasolki

Zauważyłam, że Europejski wzór piękna jest też wzorem piękna dla Chińczyków. Potrafią oni dużo zapłacić za operacje plastyczne upodabniające ich oczy do naszych. Zmieniają kolor włosów na blond, żeby wyróżnić się z tłumu. Z reguły są też dużo niżsi, więc aby to zmienić potrafią chodzić na bardzo wysokich obcasach. Jeżeli Europejczycy są na plakatach i reklamach firm odzieżowych, to oznacza to droższą i bardziej luksusową markę.

Tylko w jednej sprawie Chińczycy nie podążają za modą z zachodu. Na ulicach w słoneczny dzień można zaobserwować kobiety i dziewczyny podążające przed siebie z parasolka w ręku. Okazało się, że przyczyną takiego stanu rzeczy nie są tylko walory modowe ani także ochronne. Otóż Chińczycy cenią sobie jasną skórę, a człowiek opalony jest dla nich mało atrakcyjny. No cóż, my nie za bardzo się tym przejmujemy, ale do tej pory nie możemy zrozumieć przyjemności "plażowania" z parasolką w ręku lub pod namiotem.







piątek, 22 lipca 2011

Lampiony

Jako, że staram się śledzić na bieżąco to, co dzieje się w Polsce, zauważyłam ostatnio, że bardzo popularne stało się masowe puszczanie lampionów. Nie wiem czy wiecie, że ta tradycja wywodzi się z Chin. Wznoszące się w powietrzu świecące kule są wręcz wpisane w wieczorny krajobraz chińskiej plaży. Na każdym z nich należy napisać życzenie, jeśli taki lampion odleci w siną dal, życzenie to się spełni. 

Na szczęście mój odleciał.

















czwartek, 21 lipca 2011

"Być albo nie być" na chińskiej ulicy

W okresie studiów w Kolonii wracałam do domu z Su, koleżanką z programu pochodząca z Chin. Podczas przechodzenia przez jezdnię, niemiecka studentka weszła wprost pod nadjeżdżający samochód po czym ten zatrzymał się z piskiem opon. Na twarzy Su pojawił się wyraz przerażenia."Gdybyśmy byli w Chinach już by zginęła" - powiedziała. Na początku myślałam, że przejaskrawiła sytuację jednak teraz wiem, że miała w stu procentach rację. W Chinach samochód zawsze ma pierwszeństwo, to pieszy musi się podporządkować jadącemu samochodowi.

Nigdy nie zapomnę pierwszego przekraczania ulicy w Chinach  i strachu jaki mi wtedy towarzyszył. Odbywa się to w ten sposób, że pokonuje się każdy pas jezdni osobno i czeka na linii pomiędzy pasami na dalszą możliwość przejścia. Nie muszę chyba dodawać, że jest to bardzo niebezpieczne. Samochody wcale nie zwalniają, czasami wręcz przyśpieszają i trzeba się wtedy ratować pobiegnięciem. I nie ważne czy przechodzisz na pasach czy nie, w większej grupie czy samotnie, na łaskawość chińskich kierowców nie ma co liczyć. Podobno w Dalian nie jest aż tak źle, w porównaniu na przykład do Pekinu.

Długo zastanawiałam się co może być przyczyną takiego stanu rzeczy. Pośrednio może to być panujący w Chinach kult pieniądza, który jest dla Chińczyków symbolem sukcesu i ciężkiej pracy. Jeszcze kilka lat temu samochód w Chinach był oznaką zamożności. Obecnie, ilość samochodów na ulicach radykalnie się zmieniła, a mentalność pozostała.

Dodatkowo bardzo interesujący wydaje mi się fakt, że charakter Chińczyków zmienia się za kierownicą. W większości sytuacji są oni spokojni i stonowani, jednak podczas prowadzenia pojazdu stają się niezwykle nerwowi, na okrągło trąbią, nie przestrzegają znaków drogowych, nie używają kierunkowskazów. Autobus który wyjeżdża z podporządkowanej ulicy daje o sobie znać klaksonem, nie kierunkowskazem. Tutaj nie obowiązują żadne zasady. Zdarzyło mi się nawet jechać pod prąd autobusem miejskim, albo przejechać taksówką na dojrzałym czerwonym świetle. Sytuacji, które groziły kolizją nie jestem już w stanie zliczyć. Chiny to jedno wielkie państwo piratów drogowych. 


Pomijając jakość komunikacji miejskiej trzeba przyznać, że jest ona niesamowicie tania. Ponad pół godzinna podróż taksówką, z przedmieść na których mieszkamy do ścisłego centrum to koszt rzędu 11 złotych. Jednorazowy bilet autobusowy niezależnie od odległości kosztuje pięćdziesięsiat groszy. Opłaty w autobusach pobierane są przy wejściach przez dwie specjalnie zatrudnione do tego panie. Do ich dodatkowych obowiązków należy też strofowanie pasażerów aby zajmowali miejsca jak najdalej od wyjścia, szybko wsiadali, a także ich "upychanie" w stłoczonym tramwaju.

Zabawna sytuacja spotkała mnie także w taksówce. Jako, że usiadłam na przednim siedzeniu i poczułam z tego powodu lekki dyskomfort, chciałam zapiąć pasy. Gdy jednak to zrobiłam kierowca zaczął nerwowo gestykulować i mówić do mnie coś po chińsku. Wyraźnie chciał dać mi do zrozumienia, że nie powinnam zapinać pasów w ogóle. Myślałam, że poczuł się urażony jednak po jakimś czasie zorientowałam co było prawdziwym powodem. Pasy były tak zakurzone, że na mojej białej bluzce został mi poprzeczny szary ślad. Po prostu, o zgrozo!, nikt tutaj nie zapina pasów bezpieczeństwa. 








środa, 20 lipca 2011

Plażowanie po chińsku

Nasi koledzy z Chin zorganizowali nam wycieczkę na pobliską plażę poza miasto. Okazało się, że po raz kolejny nasze wyobrażenia nie miały nic wspólnego z rzeczywistością. Wynajęty „domek na plaży” okazał się zwykłym domem mieszkalnym, w którym właściciele udostępnili nam po prostu najwyższe piętro. Z tarasu mieliśmy świetny widok na pobliskie koszary wojskowe oraz skład amunicji, na których tle pasły się owce. 
W porze obiadowej według zapowiedzi miał odbyć się grill. I odbył się. Chińczycy na ruszt wrzucili krewetki, kałamarnice, małże, tofu, pieczarki, parówki oraz…. serca kurczaka na patyku. Doznania smakowe ciekawe, ale oddała bym wszystko za porządnie zamarynowaną karkówkę. 
Spacer po okolicy zakończył się integracją z chińską orkiestrą wojskową, której radosną twórczość udało mi się nawet sfilmować. Na koniec zostaliśmy za to sterroryzowani przez syna właściciela zaopatrzonego w pistolet na wodę.