czwartek, 21 lipca 2011

"Być albo nie być" na chińskiej ulicy

W okresie studiów w Kolonii wracałam do domu z Su, koleżanką z programu pochodząca z Chin. Podczas przechodzenia przez jezdnię, niemiecka studentka weszła wprost pod nadjeżdżający samochód po czym ten zatrzymał się z piskiem opon. Na twarzy Su pojawił się wyraz przerażenia."Gdybyśmy byli w Chinach już by zginęła" - powiedziała. Na początku myślałam, że przejaskrawiła sytuację jednak teraz wiem, że miała w stu procentach rację. W Chinach samochód zawsze ma pierwszeństwo, to pieszy musi się podporządkować jadącemu samochodowi.

Nigdy nie zapomnę pierwszego przekraczania ulicy w Chinach  i strachu jaki mi wtedy towarzyszył. Odbywa się to w ten sposób, że pokonuje się każdy pas jezdni osobno i czeka na linii pomiędzy pasami na dalszą możliwość przejścia. Nie muszę chyba dodawać, że jest to bardzo niebezpieczne. Samochody wcale nie zwalniają, czasami wręcz przyśpieszają i trzeba się wtedy ratować pobiegnięciem. I nie ważne czy przechodzisz na pasach czy nie, w większej grupie czy samotnie, na łaskawość chińskich kierowców nie ma co liczyć. Podobno w Dalian nie jest aż tak źle, w porównaniu na przykład do Pekinu.

Długo zastanawiałam się co może być przyczyną takiego stanu rzeczy. Pośrednio może to być panujący w Chinach kult pieniądza, który jest dla Chińczyków symbolem sukcesu i ciężkiej pracy. Jeszcze kilka lat temu samochód w Chinach był oznaką zamożności. Obecnie, ilość samochodów na ulicach radykalnie się zmieniła, a mentalność pozostała.

Dodatkowo bardzo interesujący wydaje mi się fakt, że charakter Chińczyków zmienia się za kierownicą. W większości sytuacji są oni spokojni i stonowani, jednak podczas prowadzenia pojazdu stają się niezwykle nerwowi, na okrągło trąbią, nie przestrzegają znaków drogowych, nie używają kierunkowskazów. Autobus który wyjeżdża z podporządkowanej ulicy daje o sobie znać klaksonem, nie kierunkowskazem. Tutaj nie obowiązują żadne zasady. Zdarzyło mi się nawet jechać pod prąd autobusem miejskim, albo przejechać taksówką na dojrzałym czerwonym świetle. Sytuacji, które groziły kolizją nie jestem już w stanie zliczyć. Chiny to jedno wielkie państwo piratów drogowych. 


Pomijając jakość komunikacji miejskiej trzeba przyznać, że jest ona niesamowicie tania. Ponad pół godzinna podróż taksówką, z przedmieść na których mieszkamy do ścisłego centrum to koszt rzędu 11 złotych. Jednorazowy bilet autobusowy niezależnie od odległości kosztuje pięćdziesięsiat groszy. Opłaty w autobusach pobierane są przy wejściach przez dwie specjalnie zatrudnione do tego panie. Do ich dodatkowych obowiązków należy też strofowanie pasażerów aby zajmowali miejsca jak najdalej od wyjścia, szybko wsiadali, a także ich "upychanie" w stłoczonym tramwaju.

Zabawna sytuacja spotkała mnie także w taksówce. Jako, że usiadłam na przednim siedzeniu i poczułam z tego powodu lekki dyskomfort, chciałam zapiąć pasy. Gdy jednak to zrobiłam kierowca zaczął nerwowo gestykulować i mówić do mnie coś po chińsku. Wyraźnie chciał dać mi do zrozumienia, że nie powinnam zapinać pasów w ogóle. Myślałam, że poczuł się urażony jednak po jakimś czasie zorientowałam co było prawdziwym powodem. Pasy były tak zakurzone, że na mojej białej bluzce został mi poprzeczny szary ślad. Po prostu, o zgrozo!, nikt tutaj nie zapina pasów bezpieczeństwa. 








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz