środa, 10 sierpnia 2011

Zakupy w supermarkecie

Pierwsze zakupy w Chinach zajęły mi ponad dwie godziny. Bezradnie błąkałam się pomiędzy półkami sklepowymi w poszukiwaniu artykułów spożywczych do których przywykłam. Pomijając fakt, że asortyment był zupełnie inny, to dodatkowo wszystkie nazwy i opisy produktów były dla mnie zwykłym rzędem „krzaczków”. W nadziei, że znajdziemy trochę bardziej europejskie jedzenie wybraliśmy się nawet na drugi koniec miasta do supermarketów typu Tesco czy Wall-Mart. Dużej różnicy nie było, choć udało nam się kupić tuńczyka.

Decydując się na dłuższy pobyt w Chinach, można więc zapomnieć o maśle, serze żółtym, wędlinie a także chlebie, bo ciężko jest nim nazwać "chleb" tostowy. W Chińskim supermarkecie można za to kupić żywe zwierzęta, a także niestandardowe w europejskim mniemaniu części ich ciała, takie jak nosy, oczy czy uszy pakowane niczym wędliny. W konsekwencji przez dwa miesiące nasze śniadania i kolacje ograniczały się do kanapek z dżemem, naleśników oraz jajecznicy. I tak na zmianę.

Z ciekawostek, na większości chińskich produktów widnieją daty produkcji, a nie daty ważności dlatego początkowo myślałam, że wszystko dookoła jest przeterminowane. Z kolei lodówki z produktami wrażliwymi na wysoką temperaturę wyłączane są na noc, podobno w celu oszczędzania energii. W wyniku tego procederu, kupując produkty mleczne można się nabawić poważnych niestrawności żołądkowych.















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz